13 wrz 2011, 00:38
Mam nadzieję, że synuś pozwoli napisac od poczatku do końca.
Więc w sobotę jak co niektóre wiedzą wstałam w podłym nastroju, bez humoru bez życia i checi na cokolwiek, co oczywiście według mojej powszechnej wiedzy, (że to niby przed porodem ma się zastrzyk energii) nie wskazywało na to, że mogłabym rodzić. Leniwie spędziłam dzień a jak położyłam córcię spać sama postanowiłam się zdrzemnać co było problemowe, bo było mi okrutnie nie wygodnie na sofie w salonie i do tego co chwile dzwonił mi telefon, więc tel wyciszyłam a sama udałam się do sypialni, poleżałam może 20 min i poczułam jak coś pęka (miałam wrażenie że to słysząłam) i chlup mokro (myślę, kurde a jednak nie tylko na filmach tak się zdaża) szybko do wc po wkładkę, zmiana bielizny, na dół po telefon, do meża by przyjeżdżał, do koleżanki że niebawem elize jej przywieziemy i na górę znów, znów zmiana wkładki, ubieranie, budzenie małej, pakowanie torby (czy na pewno wszystko mam??) mąż przyjechał i dzwoni do szpitala, woła gdzie masz kartę ciażową? w szufladzie w kuchni, a tam jej nie ma, a w słuchawce numer mój szpitalny chcą, gdzie karta?ja w panikę, że jeszcze ją dziś oglądałam i tam odkładałam, a moja karta lezy w salonie - sama musiałam ją tam zanieśc jak schodziłam po telefon i zapomniałam o tym i nawet dziś nie pamiętam:)
Przedstawiliśmy sprawę, pani od razu powiedziałą by się nie nastawiać że zostaniemy skoro brak jakichkolwiek skurczy ale że trzeba sprawdzić czy to wody i ile.
Pojechaliśmyu wiec 1 raz do szpitala, tam ktg, sprawdzenie wód i rozmowa, że do porodu może być nawet 2 dni i jeżeli nie będzie regularnie skurczy co 2-3 min to nie mamy na co liczyć i w raazie gdyby co w poniedziałek (wyznaczonym terminie porodu) zadzwonić pod nr taki i taki i powiedzą co dalej czyli wywoływanie. Więc ja mówię, że nie że my tutaj dziś wrócimy bo ja musze do rana urodzić a jutro już z córcią być w domu i drugim dzieckiem. Wróciliśmy do domu, jeszcze po drodze do McDonalsa podjechaliśmy na milkshake, śmieliśmy się, że skoro nie mamy córy to jedziemy do kina:)
Wskoczyliśmy do sasiadów powiadomić ich co i jak i poprosić że wrazie jakby Eliza nie chciała spać u koleżanki (to jej pierwsza noc poza domem i jedyna na długi czas) to chyba Pan Bolek, którego mała uwielbia by był w stanie z nią posiedzieć jakbyśmy my musieli jechać do spitala.
I tak jeszcze w domu coś porobiłam, ale zaczęłam czuć skurcze dość regularnie - ah paczka z PL przyjechała to jeszcze ją rozpakowywałam, chowałam co gdzie trzeba, przeglądałam ciuszki dla dziecka, dla Elizki itp - ale tak koło 23-24 (bo już nie pamietam sama dokładnie) skurcze miałam co 2 min i mąż postanowił, że jedziemy do szpitala ponownie, niech sprawdzą i tam badanie ponownie i stwierdzenie, że mam tylko centymetr rozwarcia, my załamka, bo przypomnielismy sobie jak było z Elizą (z tym że z nią po ponad 12h skurczy nie było w ogóle rozwarcia) położna mówi, że mogę zostac w szpitalu ale na sali jakiejś innej, sama bez męża, albo możemy jechac do domu i tam czekać razem - postanowilismy wracać do domu, bo ja nie chciałam być bez męża, nie chciałam przechodzić tego sama - a już skurcze były dość bolesne. Wróciliśmy do domku więc, jak się zaczęła jazda, bóle krzyżowe nie wiedziałam co ze sobą zrobić, chodziłam, leżałam, płakałam, maż mnie masował bo to pomagało, aż w końcu postanowiłam, że idę na górę a on niech się zdrzemnie bo ja nie mogę a ktoś musi być przytomny. Na górze zwijałam się z bólu i wyłam w poduszkę, zjadłam kilka paracetamoli i położyłam się na łóżko w najwygodniejszej pozycji i pomyslałam, że "o nie ja dziś musze urodzić (było po 24) zaczełam z każdym bólem parcie - pomyślałam, że sama zrobie sobie rozwarcie prąc nawet jak mam się porwać ja dziś urodzę i tyle. I jak już zwijałam się co 30 sekund, zeszam jakoś na dól i powiedziałam mężowi że jedziemy juz rodzic i nie chcę słyszeć że nie mam jeszcze 6 cm rozwarcia, bo nie uwierze, droga do samochodu i z samochodu do szpitala (gdzie mamy bardzo blisko) była katorgą, wyłam i zwijałam się z bólu niestety, krzyżowe najgorsze, parte pikus przy tym.
Badanie i wielkie oczy położnej że w ciągu niespełna 1,5 godziny rozwarcie na 6 cm i od razu na porodówkę, poprosiłam o gaz, początkowo pomagał nieźle, tyle, że musiałam siedzieć na łóżku tak by główka dziecka usadowiała sie w kanał rodny a przy tej pozycji krzyżowe były okrutne, kilka razy zmieniałam tylko boki, poprosiłam by sprawdzili jak rozwarcie czy mogę przeć, bo czuję potrzebe parcia ogromną (pamiętałam z pierwszego porodu że bolało jak zabraniali przeć i ja własnie wszystko znów robiłam by nie przeć) zbadali mnie i położna poprosiłabym jednak za wszelką cenę nie parła w ogóle. Więc epidural poproszę, inaczej nie dam rady (dałabym jakbym wyjścia nie miała ale mogłam poprosić o znieczulenie wiec wolałam ulgę). Zrobili zastrzyk a ja czuje parte i to niezłe, anastazjolog załamka że ja urodzę szybciej jak lek zadziała - zawołali lekarz, badanie kolejne i mówi mi że za godzinę zobacze swoje dziecko - nie wierzyłam, mówię do meża że chyba jej nie rozumiem tłumacz mi co ta pani gada, że co za godzinę - a Marcin, ze za godzinę będziemy tulić nasze maleństwo, że za kilka minut zaczynamy przeć i jak tylko znieczulenie zadziałało zaczęliśmy z całych sił, mąż mi pomagał, i na 3 silne kilka razy, czułam jak główka szła, nagle miałam wrażenie, ze mnie rozerwie, ale wyszła, widziałam to widziałam i nagle alarm, zbiegło się z 6 osób wokół mnie, rozłożyli łóżko, po 2 kobiety na każdą nogę i mi je na boki i w dół, lekarz przede mną, widże moje dziecię a nie wiem co się dzieje i każą przeć raz lekko raz mocno, raz lekko i mocno z całych sił!!!!! i zabrali maluszka, nie słysze płaczu, nie położyli na mnie, nie dali mężowi ciąć pępowiny (choć to wiedziałam, bo skoro lekarz ginekolog był na sali i pomagał to plan przecinania pępowiny nieważny) mąż poszedł z dzieciątkiem a mi położna moja tłumaczyła o co chodziło, że maluszek ramionami zachaczył o moją kość łonową, że musieli go obrócić by mógł wyjśc sam bez pomocy i bez uszczrbku na zdrowiu. za chwilę czuję, że idzie łożysko i czekam aż mnie zaszyją i czekam na meża i na płacz za drzwiami sali i usłyszałam i sama płakałam nie wiedzać nawet czy mam syna czy córkę grunt, ze płacze, że żyje, mąz wpadł na salę i mówi "dziękuje kochanie, urodziłaś mi cudnego synka" nie chciało mi się wierzyć. Popłakałam się jeszcze bardziej, bo mimo, że cała ciażę myślałam, że będę miała córkę, a raczej że córkę chciałabym mieć to czułam sie dumna, ze mam synka, że mam mojego dorianka;)
Przynieśli nam go, blondaska małego, ja tylko zapytałam jak ze mną a kobietka że nie mam ani jednego szwa, że współpracowałam tak dobrze, że nie było potrzeby nawet mimo problemów z utknieciem małego. Jeszcze oglądneliśmy sobie łożysko, z ciekawości, co to jak to wygląda, jejuś ale dziny narząd, ochyda ale nigdy nie widziałam z bliska łożyska, położna powiedziała dokładnie na co zwracają uwagę, poprzewracała tego flaczka heh i wtedy już zajęlismy się małym, przystawiałam go do piersi, i jak urodził sie o 4:29 to dopiero po 5, pierwszy raz udało mu sie złapać pierś i jeść podajrze 5:37 jakoś tak było, moja położna aż zaczęła klaskać z radości, że mały się dossał i jadł dobre 20 min:) I tak na rozmowach wspólnie z połozną minęło nam sporo czasu koło 8 mąż pojechał do domu się zdrzemnać, ja jeszcze się wykąpałam wczesniej i leżałam na sali porodowej do 13, ale już pytałam po urodzeniu czy wyjdę do domku po południu i wyszłam:) mąż przyjechał najpierw sam a póxniej z córcią i już razem wróciliśmy w 4 do domku o 18:) więc cała akcja od odejscia wód do powrotu do domku zajęła nam 24h:):):):)
A dziś mimo, że jestem umordowana, niewyspana, z obolałymi sutkami i walką o mleko w piersiach czuje sie najszczęśliwasza na świecie, ze kolejne marzenie się spełniło:)