hejo
mnie coś od dwoch dni kopniaki małego zaczeły bolec....tzn jak wali nogami po dole brzucha to wtedy...normalne to? bo jak sie rusza cały to mi brzuch mega faluje, a głowke ma nadal pod moim zoladkiem bo jak ja wypnie to taka twarda gula.
duża dość twarda wypychająca sie gula to może być nonono.
Moim zdaniem mój ma dupsko u góry, chociaż faktycznie czuć to jak głowę. Ale starsze podobnie miały-nonono jak kulka. Dopiero polozna (przy Damianku) mnie uświadomiła że to nonono. :D
jakoś co prawda tego obecnego dziecięcia nie umiałam wyczuć, ale coraz bardziej mi się zgadza, że to tyłek: Po pierwsze- gula. Po drugie, najmocniejsze i najbardziej efektowne uderzenia (falowanie brzucha, przesuwające się fale, mocne uciski kończynami) są w górnej części brzuszka, mniej więcej na wys. "guli" :D Więc to nogi, które dziubas co jakiś czas sobie rozprostowuje :D Rączki nie byłyby tak silne (tak sobie myślę)...
Poobserwuj jeszcze.
Zaglądam z nadzieją na wątek, że jakiś bobasek wylazł, a tu nico :D
Co do zabaw jeszcze, bo
wiśnia do tym wspomniała- u nas jedynie właśnie książeczki są wspólnie. No jakoś te dzieci muszą poznać bohaterów bajek, nowe słowa, rozwijać się. Same sobie nie poczytają.
Także czytamy sporo. Głównie wieczorem, w łózkach, ale zdarza się i w dzień z młodszymi- pokazywanie obrazków głównie.
Ale prawda jest taka, że Bart miał czytane najwięcej.
A teraz czytam wieczornie najpierw 2 książeczki typu: stefek burczymucha, lokomotywa, i coś dla bartka czyli większe pozycje, ze dwa rozdziały mikołajka, albo coś po angielsku.
Poza tym szkoła "zmusza" mnie też do siedzenia z Bartkiem i słuchania jak on samodzielnie czyta po angielsku. Sama go "zmuszam" do czytania po PL.
Ale to już starsze dziecko- wtedy znacznie więce IMO trzeba poświęcić uwagi. Nie ma ze boli.
Zwłaszcza, że zaczął ledwie pół roku temu szkołę w nowym kraju. Pracy jest sporo.
Chcialabym też umiec zmusić się do planszówek, ale nie przepadam, także raz na hohoho tygodni gramy w planszówki.
Generalnie nie można w żadną stronę przeginać. wypowiadała się kiedyś taka baba w TV, która kupiła chyba 2 latkowi telewizor do pokoju, żeby nie czuł się samotny
Sajurka, u mnie skurcze były mało bolesne w sumie na początku. można było spokojnie się przyszykować, kawkę/herbi wypić, z mamą/babcią pogadać. Dało się żyć :P
I za każdym razem nie była pewna czy to to do koncówki prawie.
Także IMO nie bolesność tutuaj jest kluczowa.
ALE:
-to czy skurcze są coraz częstsze (raczej wtedy już częstość występowania nie maleje, tylko mają być coraz częście!) i trwają coraz dłużej (każdy z osobna pod koniec trwa do 1,5 min).
-nie da się ich rozgonić za łatwo za pomocą przysznica, ciepłej kapieli, zmiany aktywności. po prostu narastają i narastają.
Do szpitala nie jechałabym dopóki nie są tak co 5-4 minuty. Wcześniej... bez sensu. Bo mogą ustać france :D
A WY tak się rozpisujecie, że czytam i czytam od wielu minut zamias robić z B pracę domową :P Tak więc uciekam