10 sie 2008, 11:37
Melduję się i ja, a raczej MY :)
Wczoraj wieczorem postanowiliśmy pójść z panem na piechotkę do mojej mamy po ciasto... Zadzwoniłą, że zrobiłą dwie blachy, więc jedną da nam :) Spacerkiem w jedną stronę jakieś 2,5 km... wzieliśmy bydlaka i ruszyliśmy... Założyłam długie spodnie, ale bluzkę z krótkim rękawem, bo jakoś się spodziewałam, że wieczór będzie ciepły...
Już w pierwszą stronę bolał mnie strasznie krzyż... praktycznie cały czas, a co chwila mocniej... Ale szłam i pytałam Pana co chwila która jest godzina, więc wychodziło tak mniej więcej co 6-7 min, ale ponieważ ja już przestałąm wierzyć w to, że zacznie się u mnie samoistnie - to liczyłam te odstępy tylko z ciekawości i dla zabawy... Po drodze wstąpiliśmy jeszcze do mamy Pana, więc jak chwilkę posiedziałąm, to przestało mnie boleć, a potem poszliśmy do mojej mamy po to ciasto...
U niej też posiedzieliśmy chwilkę, a potem do domku, bo była już prawie 21:00, zrobiło się ciemno (całkiem zimno), a Pan przecież dzisaij na 6:00 do pracy... No to ruszyliśmy do domku... Trochę wiało, ale po kilku minutach marszu - zrobiło się cieplej, no bo człowiek się rozgrzał...
w drodze znowu bolał mnie krzyż i plecy i czułąm takie dziwne parcie na odbyt... spoko...
Wpadliśmy do domu, a tam się okazało, że mądra Gie zapchała kibel :) w ciągu dnia wyrzucałąm do kibelka resztkę jedzenia psa z miski i jakoś nie pomyślałam i wrzuciłam tam kilka ręczników papierowych, a te się nie rozpuszczają w wodzie...
No i myślałam, że to jakoś spłynie, ale się okazało, że jednak nie spłynęło, a co gorsza - nie dało się tego w żaden sposób wyjąć, ani przepchać dalej, bo zaklinowało się na samym końcu kibla...
Nie będę opisywała co się w międzyczasie działo, jak Pan się denerwował... w kązdym razie - skończyło się na tym, że musiał odkręcić cały kibel od podłogi , a ja na kolanach, w rękawiczkach gumowych wydłubywałam resztki żarcia (i nie tylko) oraz ręczniki papierowe z końca kibla... Myśleliśmy, ze się oboje porzygamy... Trochę się zeszło, więc plecy znowu zaczęły mnie boleć od tej gimnastyki... Nooo, wszystko się dobrze skończyło, Pan się położył ok. 23:00 spać, ale moja Zuzka znowu dostała jakiejś wariacji i rozciągała się tak, jak pisałąm ostatnio ZIRCE - wszystko mnie bolało, znowu musiałam "wpychać" ją lekko do brzucha... Wiedziałam, że nie zasnę skoro i ona nie spi, więc zrobiłam sobie kanapki i herbatkę, poszłąm do dużego pokoju i zasiadłąm przed tv... Obejrzałam mojego Gordona na TVN Style (Hell's Kitchen - jak ja to kocham), potem jeszcze coś tam, a mała się wcale nie uspokajała... Trwało to ponad godzinę... Potem poszłam do wanny, poleżałąm w ciepłej wodzie i w końcu poszłam do Pana do łózka... Ale źle mi było, Zuzka się cały czas kręciła, więc wzięłam kołdrę, poduszkę, RENNIE, telefon i ruszyłam do dużego pokoju na niewygodną sofę... Trochę się zeszło zanim usnęłam, brzuch mi strasznie ciążył, było mi niewygodnie, wstawałam na siku bardzo często...
Potem przed 5:00 usłyszałam zegarek Pana, ale On nie wstawał, więc zaczełam go wołać, żeby się obudził... Kiedy wstał - przeniosłąm się do sypialni... Krzyż bardzo mnie bolał, ale zaczęło się tak naprawdę po jego wyjściu do pracy... Cieszyłąm się, że mam znowu wyrko dla siebie, ale plecy tak zaczęły dawać czadu, że nie było mowy o spaniu... Ból okropny, a do tego strasznie taki męczący, irytujący... nie wiem jak go opisać... uporczywy... wzięłam komórkę do ręki i pomyślałam, że będę patrzeć na czas... Ale byłąm tak zmęczona nocą, że zasypiałąm pomiędzy tymi bólami, więc zapominałam któa była godzina... W końcu nie wytrzymałam i ok. 6:00 wylazłąm z wyrka, poszłam do wanny, po drodze zjadłąm dwie NO-SPY (w sumie to nie wiem po co) i poleżałąm kilkanaście minut w ciepłej wodzie... Wydawało mi się, że ból minął, więc wróćiłam do wyrka... Ale niestety - krzyż i potem już całe plecy nie przestały mnie boleć, więc pamiętam wszystko jak przez mgłę... zasypiałąm na kilka minut, budziłąm się, patrzyłam na czas, za chwilę znowu zasypiałam, znowu się budziłam i tak chyba do 10:00, kiedy zadzwoniła moja siostra i obudziłąm się na dobre. W trakcie tych kilku godzin "snu" miałam takie okresy, że wydawało mi się, że nawet klatka piersiowa mnie boli i nogi, więc nie wiem czy ten ból promieniował, czy mi się to śniło... ehh.... ale to było straszne... No i czułam to parcie na odbyt, wydawało mi się, że powinnam do kibelka...
I ze 3 razy budził mnie dodatkowo ból podbrzusza taki, jak kiedyś 2 razy nad ranem, co Wam pisałąm, że to były chyba skurcze...
Jak siostra usłyszała co się dzieje, to powiedziała, że może się zaczyna i że ona nie miała wprawdzie bóli z krzyża tylko bolał ją brzuch, ale że mam się obserwować i liczyć koniecznie ten czas...
Potem zadzwoniła mama, powiedziałam i jej, a ona od razu, że jedziemy do szpitala, to może mnie zbada jakiś lekarz, bo jak ona rodziłą moją siostrę, to też się zaczęło od bólu pleców, no i w ogóle narobiła rabanu... Mówię jej, że teraz mnie już nic nie boli i że jeszcze trochę poczekam... Poza tym - ja nie potrafię rozpoznać co to za ból... może to skurcze, może mnie wczoraj przewiało, może plecy bolą od tej zasranej (dosłownie) gimnastyki przy kiblu... a może wszystko naraz...
No teraz zasiadłam do Was z kawką i już nawet nie wiem czy mnie boli, czy nie... chyba nie...
w każdym razie - jeśli tak wyglądają bóle krzyżowe, to ja baaardzo dziękuję... wymęczyłąm się na półśpiąco przez niecałe 4 godziny, a jakby to miało potrwać całą noc na przykład, to...
no dobra, to chyba tyle, muszę iść z pieskiem na dwór bo już 11:30
zajrzę za jakiś czas...
buźka :)