Awatar użytkownika
adia26
Mistrzu dwa tysiace!
Mistrzu dwa tysiace!
Posty: 2398
Rejestracja: 18 mar 2008, 15:46

08 wrz 2008, 20:52

Gie super opis :ico_brawa_01: teraz miej wiecej wiem czego sie spodziwac jesli zrobia mi cesarke :ico_sorki:

Awatar użytkownika
Duszka
4000 - letni staruszek
Posty: 4065
Rejestracja: 04 wrz 2007, 17:25

08 wrz 2008, 21:30

[size=150]Gie[/size] super opis :ico_brawa_01: normalnie rewelacja i full wypas :ico_haha_01:

ja nawet nie wiem czy na tym topiku opis swój napisałam ,ale nawet jakbym chciała to juz nawet tego ostatniego dobrze nie pamietam

aniulek
Trzy tysiące lat minęło...
Posty: 3286
Rejestracja: 05 gru 2007, 14:16

09 wrz 2008, 15:11

Gie,jest 3 część :ico_brawa_01:
Piękne......
Ja też pamiętam jak Gabi pachniała ale nie potrafiłam skojarzyć tego zapachu ale Ty mi go uzmysłowiłaś :ico_sorki: :ico_sorki: :ico_sorki: Dzięki wielkie i buziaki dla Was obu.... :ico_buziaczki_big:

Awatar użytkownika
-indigo-
Jestem najmądrzejszy na forum!
Jestem najmądrzejszy na forum!
Posty: 1514
Rejestracja: 07 mar 2007, 17:20

13 wrz 2008, 21:12

aniulek pisze:Ja też pamiętam jak Gabi pachniała ale nie potrafiłam skojarzyć tego zapachu ale Ty mi go uzmysłowiłaś

Faktycznie. A ja głupia myslałam, ze one w tym szpitalu używają czegos tak cudownie pachnącego do mycia i do dzis się zastanawiałam czego hehe??
A zapach krówki jest naprawdę niezapomniany i bossski. No bo w końcu te nasze aniołki to od Boga dostajemy nie?

Gie pieknie napisałaś. Bardzo szczegółowo.
A ja ostatnio przypadkiem znalazłam opis swojego porodu sprzed ponad roku. Czytałam, przypominałam sobie i płakałam. Matko ja mam wrażenie jakbym rodziła wczoraj, a czas tak szybko leci.
I tak sobie teraz pomyslałam, ze Wam wkleje ten opis a co? POwspominamy. NIe jest tak dokładny ja Gie bo nie miałam czasu.

„Mój poród” (7-6-2007)


Długo się zastanawiałam czy opisać swój poród czy nie. Nie należał do najprzyjemniejszych i nie chciałam was straszyć. Ale też nie było aż tak najgorzej.

Ale dziś kiedy mija już prawie miesiąc jestem niemal gotowa znów to przeżyć, więc...

W środę jeszcze nic nie zapowiadało, że poród już blisko. Wieczorkiem zostałam sama, bo Jarek poszedł na nockę do pracy. Przeprowadziłam szereg rozmów z mamą i ciocią (przez tel). Ciotka opowiadała, ze dostała podczas porodu jakiegoś krwotoku i takie tam... To ja jej mówię, żeby już dała spokój bo z wrażenia cos mnie brzuch pobolewa jak na okres. Śmiałam się wtedy, że sama się wkręcam. Późno szłam spać bo ok 1. Napisałam Jarkowi o tym bólu brzucha, ale jeszcze nic nie podejrzewałam. Pomyślałam, ze jak usnę to przejdzie. Ale mój sen nie potrwał długo. Ok 2:30 obudziłam się na siusiu. No w sumie nic nadzwyczajnego w tym stanie, ale.... idąc do kibelka poczułam, że zwieracze puszczają . Cholera, myślę, co ja już moczu nie trzymam?? Siadłam na kibel i czuję jak mi się ciepło robi... to zbyt duża ilość moczu jak na mój wątły ciążowy pęcherz... O ku...wa!!! Co robić?? Dzwonić do lekarza? Wzywać taksówkę? Dzwonić po Jarka? A może tylko mi się zdaje? Może położę się i to prześpię?? Postanowiłam jednak zadzwonić po męża. Zanim przyjechał leciało ze mnie już jak z kranu. Nerwica mnie ogarnęła, rozwolnienie momentalne i cofajki na wymioty... przestraszyłam się na maksa. No ale cóż... najważniejsze, żeby się ogolić. Wskoczyłam do wanny i rachu ciachu zaczęłam wywijać żyletką... dobrze, że sama sobie nacięcia nie zrobiłam
J przyjechał, dopakowałam się i jazda...
Najpierw ja zatrzymałam auto krzycząc, że nie wzięłam okularów i nic nie widzę. jarek mówi, że nie wraca bo to pech. No to go wywaliłam z auta i musiał biec do domu. Na szczęście byliśmy bardzo blisko.
Później on z wrażenia pomylił kierunki i pojechał cholera wie gdzie... na pewno nie do szpitala.
No ale w końcu się udało i wylądowaliśmy na izbie przyjęć, gdzie powitano nas w średnich humorkach. Pan doktor widocznie wkurzony, że mu pospać nie dałam wcisnął mi łapę między nogi i z widoczną satysfakcją wystękał: łeee to jeszcze dłuuugo potrwa...1,5 cm rozwarcia
No cóż... trzeba czekać. Bałam się, ze wszyscy będą niemili, ale nie. Na porodówce babeczki normalnie rewelacyjne. Milutkie i pomocne.
Położna zrobiła mi lewatywę (bardzo się cieszę i polecam) i oceniła efekt mojej walki z golarką na piątkę!

Podłączyła mnie do KTG i czekaliśmy tak do ok7 rano. Niestety nie było postępu. Postanowili wywoływać. Ostrzeżono mnie, że będzie wówczas bardziej bolało, no ale cóż. Bolało... myślałam, że mocno... myliłam się...mocno to było później...
W skrócie do godziny 12 skurcze niemiłosierne, zmiana pozycji, litry wypitej wody i kilka pryszniców... i jaki efekt? 2 cm rozwarcia!!! super!! byłam załamana. Zwiększali mi oksytocynę i zwiększali... ból coraz większy... a postęp nijaki.
Dali mi ponoć wszelkie możliwe znieczulenia i wtedy było zajebiście.... między skurczami byłam tak naćpana, że mój mąż i siostra, którzy przy mnie byli brechtali ze mnie na maksa. Pokazując znak Wiktorii mówiłam, że wszystkich kocham i pokój całemu światu A mówią, że to ponoć nielegalne No ale przyjemność nie trwała wiecznie. Skurcze stały się tak częste, że nie czułam już przerw między nimi. I tego uczucia nie sposób zapomnieć. Krzyczałam, żeby mi już zrobili cesarkę! Jarek wszedł w dyskusje z lekarką. Ale ona była nieugięta. Badanie...oczekiwanie...rozwarcie 5 cm Matko czy to się wreszcie skończy myślałam?? Ale od 5 cm już poszło szybciej. To znaczy teraz tak to pamiętam, bo wówczas to była wieczność.
godzina 16:15...9,5 cm rozwarcia...wow...położna mówi, że szykujemy się do porodu. Szykowali się i szykowali.... 15 minut trwało wieczność... Dobra jest 10!!! Słyszę jak mąż pyta ile to teraz potrwa. babka mówi, że to zależy ode mnie i do godzinki powinno być po wszystkim do godzinki?? porąbało ją?? ni chuchu... Spięłam się na maksa...po 15 minutach Tomeczek był na świecie... cały i zdrowy...najpiękniejszy...wymarzony....anioł!!!
Położyli mi go na piersi, pomarszczona piękność... sina doskonałość... opuchnięta miłość mojego życia!!!
wszystko inne się nie liczy... nacięcia nie czuć wcale, łożysko rodzić to przyjemność, szycie drobnostka...
Nie zabrali mi go! Był ze mną cały czas. Ujrzałam rozjechany wzrok mojego Jarka... i szczęście w jego oczach. Wreszcie byliśmy razem... cała trójka...
Zrobiłam to! Udało się! Teraz dopiero się zacznie...pomyślałam...

[ Dodano: 2008-09-13, 21:31 ]
Teraz po czasie dopisałabym tu tysiące szczegółów, które do dziś pamiętam.
Np jak się osrałam po pachy bo położna po zaaplikowaniu lewatywy kazała mi chodzić jak najdłużej i dopiero w ostatniej chwili iść na kibelek. No to chodziłam, chodziłam, aż było za późno. Koszula do prania, ja pod prysznic, a maż sprzątał szpitalny korytarz. Ale wstyd, dobrze ze była noc i nikt się o tym nie dowiedział hihi.
Albo jak mnie położna przekonywała do pobrania krwi pępowinowej i wykręciła numer do babki z tego banku krwi i ona mi wszystko opowiadała z uśmiechem w trakcie moich skurczy krzyżowych. Wiłam się na piłce i zadawałam pytania a co?
Albo, ze moja siostra towarzyszyła mi przy ostatecznym porodzie, bo mąż zobaczywszy 7 cm rozwarcia zrobił się tak blady, ze miał dosyć hehe. Sama zdecydowałam o tym. Zresztą krzyczałam na niego bez przerwy, ze ma mnie nie głaskać tymi swoimi gorącymi, wielkimi łapami, bo mi gorzej się robi hehe. Moja siostra miała takie drobne, chłodne rączki, które przynosiły mi ulgę.
Ona była ze mną przy parciu i pomagała bardzo i mnie i położnej. Pamiętam jak położna krzyczała: Dorotka zobacz widać włoski, a Dorotka fik mi miedzy nogi i krzyczy: faktycznie Kami, czarne włoski idą!!! Matko, jakie to wszystko wspaniałe było mimo bólu.
No i oczywiście fakt, ze Tomeczek urodził się w tym samym dniu co moja mama. Zadzwoniłam do niej z życzeniami chwile po urodzeniu (bo wcześniej nic nie wiedziała o porodzie, bo był 2 tygodnie przed terminem) i przepraszałam ja, ze tak późno dzwonie, ale byłam zajęta. Kiedy jej powiedziałam jaki mam dla niej prezent urodzinowy nie potrafiła już wykrztusić ani słowa. Łzy szczęścia zablokowały nam linie...
Ech...
Ostatnio zmieniony 13 wrz 2008, 21:35 przez -indigo-, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
Gie
Cyber rusałka
Cyber rusałka
Posty: 6179
Rejestracja: 07 mar 2007, 14:52

13 wrz 2008, 21:31

INDIGO - wspaniały opis :ico_brawa_01: :ico_brawa_01: :ico_brawa_01: Widzę, że u Ciebie było podobnie jak u mnie... brak postępu... Koszmar - można się załamać...

Teraz doczytałam w karcie, że mam wąski łuk PODŁONOWY i stąd cięcie... Ciekawe czy jeśli znowu kiedyś będę w ciąży, to będzie to wskazaniem do cesarki - jeśli tak, to już się nie boję porodu :-D :-D :-D :-D

[ Dodano: 2008-09-13, 21:34 ]
-indigo- pisze:i przepraszałam ja, ze tak późno dzwonie, ale byłam zajęta


niezła czaderka z Ciebie :-D :-D :-D :-D :ico_brawa_01: :ico_brawa_01: :ico_brawa_01:

moja mama też płakała na korytarzu, chociaż moja Zuzia, to już jej trzecia wnuczka :)

Awatar użytkownika
-indigo-
Jestem najmądrzejszy na forum!
Jestem najmądrzejszy na forum!
Posty: 1514
Rejestracja: 07 mar 2007, 17:20

13 wrz 2008, 21:47

Tomus to taki wyczekany, wymarzoni i pierwszy.
Ja się tylko modliłam, zeby urodził się właśnie w ten dzień bo wiedziałam jki mamie zrobie wielki prezent. No i udało się.

Gie pisze:Teraz doczytałam w karcie, że mam wąski łuk PODŁONOWY i stąd cięcie... Ciekawe czy jeśli znowu kiedyś będę w ciąży, to będzie to wskazaniem do cesarki - jeśli tak, to już się nie boję porodu

Wiesz, ja sie własnie boję cesarki a właściwie tego co po niej. Leżałam z dziewczyna po cesarce i biedna nie mogła sie ruszyć wcale. A jej dziecko położyli do cyca i wyszli. Ona biedna nie mogła sie nawet poprawić. Męża prosiła
: podnieś mi nogi, a jak podniósł to przyczała: opuść, szybko opuść...
Nie mogłam tego słuchać. Dopiero na drugą dobę zaczęła cokolwiek sama robic. Dobrze, ze miała mnie i jeszcze jedną dziewczyne w sali to jej pomagałyśmy.

Awatar użytkownika
Gie
Cyber rusałka
Cyber rusałka
Posty: 6179
Rejestracja: 07 mar 2007, 14:52

14 wrz 2008, 19:47

INDIGO - no to świetnie, rzadko kiedy czowiekowi spełniają się takie modlitwy ;) Zazwyczaj wszystko jest odwrotnie :)

Co do cesarki - nooo racja, że przez pierwsze godziny po operacji jest raczej ciężko, bo człowiek jest znieczulony, ja przez całą noc miałam podłaczoną jeszcze jakąś pompę (nie pamiętam do czego to było), więc dlatego znieczulenie schodziło bardzo wolno, a potem tylko jedna strona wróciła do normy, na drugą muiałam nieco dłużej poczekać. W pierwszą noc po cesarce zabrali mi Zuzię na cłą noc, wiadomo - nie byłabym w stanie się nią zająć (myślałąm, że dzięki temu się wyśpię, ale gdzie tam... nie mogłam zmrużyć oka przez cała noc i cały czas myślałam o swojej córci odliczając godziny do rana), minusem jest też to leżenie bez ruchu pod kroplówkami, cewnik i takie tam... ale znośnie...

Potem rano przetransportowali mnie z sali pooperacyjnej do poporodowej i przywieźli małą w tym "wózeczku" i zostawili, a ja nie mogłam się podnieść z łóżka i nawet jej dobrze zobaczyć... Jak mi ją ktoś podał do piersi, to potem musiałam dzwonić po położną, żeby ją odstawiła z powrotem... To fakt, nie jest to komfortowe... ale potem szybko się wraca do siebie... Jak tylko znieczulenie zeszło, kazali wstać i pochodzić... Wstałam, pospacerowałąm z mężem po korytarzu, czułam się dobrze, chociaż rana nieco bolałą i tak ciągnęła... Chciałąm iść pod prysznic sama i na szczęście spotkałam po drodze do łazienki tego przystojnego lekarza, który kategorycznie zabronił mi samej iść się kąpać i kazał mężowi ze mną pójść... Piszę całe szczęście, bo jak weszłąm pod prysznic i puściłam na siebie taką gorącą wodę, to prawie zemdlałam, tak mi się zrobiło słabo, że skończyło się na tym, że mąż wsadził taki specjalny stołeczek pod prysznic, posadził mnie na nim i umył cała od stóp do głow, bo ja nie byłam w stanie podnieść sama nawet ręki do góry... :ico_olaboga: :ico_olaboga: :ico_olaboga: Ale jak potem odkręciliśmy chłodniejszą wodę, to od razu mnie orzeźwiło i zrobiło się lepiej...

patrząc z perspektywy czasu... wolę szybką cesarkę i niewielkie niewygody po porodzie, niż znowu 30 albo więcej godzin męczarni w bólach...

[ Dodano: 2008-09-14, 20:01 ]
chciałam jeszcze napisać, że jak zabrali mi Zuzię tej pierwszej nocy do "pokoju noworodków", a potem jak szłam na drugi dzień z mężem pod ten prysznic i on odwiózł tam Zuzię, to ja jeszcze nie widziałam jak to wygląda... A jak raz w nocy byłam na dokarmianiu i zobaczyłąm jak wygląda to miejsce dla noworodków, to aż mi się płakać zachciało i obiecałam Zuzi, że nigdy już jej tam nie zostawię, nawet na chwilę, choćbym miała chodzić brudna... WSzystkie te dzieciaczki leżą takie biedna w tych wózeczkach, jedna płaczą, inne śpią, lekarze i położne siedzą za szybą i nikt nie zwraca na nie uwagi... To znaczy na pewno tam mają nad nimi nadzór i patrzą co jakiś czas czy wszystko jest ok, ale tak mi się zrobiło źle na widok tych płaczących dzieci, że one takie samotne i biedne... leżą i płaczą i nikt się nimi nie zajmuje, nie ponosi, nie poprzytula... straszne... :ico_placzek: :ico_placzek: :ico_placzek: :ico_placzek: i moja córcia już nigdy tam nie trafiła, nawet na 10 minut... Na szczęscie moja mama przychodziła do mnie do szpitala ok. 7:00 przed swoją pracą, a ja wtedy mogłąm iść spokojnie pod prysznic, po pracy tez mama codziennie była na trochę... :) Ale gdyby do mnie nie przychodziła, to pewnie bym się umyła dopiero po powrocie do domu, bo Zuzia była w szpitalu bardzo absorbująca, wszystkie dzieci spały a ona płakała dnie i noce ;)

Awatar użytkownika
-indigo-
Jestem najmądrzejszy na forum!
Jestem najmądrzejszy na forum!
Posty: 1514
Rejestracja: 07 mar 2007, 17:20

14 wrz 2008, 22:19

Gie pisze:po drodze do łazienki tego przystojnego lekarza, który kategorycznie zabronił mi samej iść się kąpać i kazał mężowi ze mną pójść.


A juz myslałam, ze chciał Ci towarzyszyć z dobrego serca :-D

U mnie w szpitalu dzieci na noc zabierali i ja byłam za tego zadowolona. Na początku byłam przerażona i bałabym się zasnąć. A tak to sobie przynajmniej spokojnie spałam i odpoczywałam. Ale powiem Ci ze u nas pokój noworodków nie był tak straszny. Byłam tam i ja i mój maż i dzieciaczki pieknie spały a położne były obok i wszystko kontrolowały. BYłam spokojna, ze Tomus jest bezpieczny. Zreszta był oczkiem dla pielęgniarek bo akurat był jedynym chłopcem, rodzyneczkiem hehe.
Przywozili nam dzieci o 6 rano na karmienie a zabierali ok 23-24. MI to pasowało.

Gie pisze:patrząc z perspektywy czasu... wolę szybką cesarkę i niewielkie niewygody po porodzie, niż znowu 30 albo więcej godzin męczarni w bólach...

NO widzisz a ja wole jednak naturalny, bo wciąż mam przed oczami tę klnącą babke na łóżku obok. Ja 10 minut po porodzie wstałam na nogi i przeszłam kilka metrów.

Ogólnie można więc wywnioskować, ze poród, jaki by nie był jest ok hehe.
To tak dla reszty dziewczyn, jeśli to przeczytaja. Nie ważne czy cesarka czy naturalny, wszystko jest do zniesienia.

Ja osobiście nie mogę sie już doczekac nastepnego razu :-D .
No ale jeszcze troszke zaczekac muszę.

Gie mam natomiast do Ciebie pytanko z innej beczki. Pamiętam, ze masz tatuaż na brzuchu. Powiedz jak on sie zachowywał podczas rozciągania brzucha i teraz po porodzie??
Ja w środę ide sobie robić, ale na stopie. Jednak zastanawiałam się nad innymi miejscami i właśnie jestem ciekawa jak reaguje tatoo na takie zmiany ?

Awatar użytkownika
Gie
Cyber rusałka
Cyber rusałka
Posty: 6179
Rejestracja: 07 mar 2007, 14:52

14 wrz 2008, 22:43

Zabierali Wam dzieciaczki na noc?? A co z karmieniem nocnym?? Dziwne... U nas dzieci były cały czas z matkami i jak któraś tylko chciała, to mogła zawieźć dzidzię do tamtego "pokoju.." Ja nie mówię, że tam było źle, bo na pewno był nadzór nad tymi szkrabami, ale przecież 2 czy 3 położne nie będą nosić na rękach płaczących na przykład 7 szkrabów...

co do tatuażu - najśmieszniejsze jest to, że dopiero po porodzie zauważyłam - i to nie okiem, tylko dotykiem - że w miejscach, gdzie tatuaż jest cieniowany, zrobiły się rozstępy... nie widać ich w ogóle, no bo są cienie w tych miejscach, więc dopiero jak dotknęłam przypadkiem tatuażu, to poczułam blizny... nie wiem czemu tak się stało, bo nigdzie na brzuchu nie wyszły mi rozstępy w ciąży...

ale nie przejmuję się tym, bo jak mówię - nie widać tego w ogóle, tylko dziwi mnie to baaardzo - czemu tak się stało... tam, gdzie tatuaż jest "pełny" - nic się nie stało... swoją drogą... brzuszek się w ciąży rozciągał, to i tatuaż się powiększył - pewnie widać różnicę na zdjęciach...

ale może u kogoś innego nic by się nie stało z tatuażem i nie wyszłyby rozstępy - cięzko przewidzieć...

Awatar użytkownika
-indigo-
Jestem najmądrzejszy na forum!
Jestem najmądrzejszy na forum!
Posty: 1514
Rejestracja: 07 mar 2007, 17:20

15 wrz 2008, 09:35

Gie pisze:Zabierali Wam dzieciaczki na noc?? A co z karmieniem nocnym??

Wiesz co nie jestem pewna, ale z tego co słyszałam to dokarmiali je glukozą w nocy.

Ja wiedziałam o tym juz przy wyborze szpitala i bardzo mi to odpowiadało.

Co do tatuażu to dziwne, ale jednak to była jakas ingerencja w ciało więc może stąd te rozstępy :ico_noniewiem: ?

Wróć do „Ciąża, czyli nasze 9 miesięcy”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Ahrefs [Bot] i 1 gość