01 gru 2008, 22:45
No a ja już po egzaminie, jeden mniej. Było szybko bo tylko trochę ponad pół godziny. Pani sympatyczna i jest 4 do odchaczenia.
Ale za to potem przeszłam się jeszcze raz do tego d...banku, w którym mam kredyt i oczywiście powiedziałam, że nie mam odpowiedzi na reklamacje i co mam w związku z tym zrobić. oczwyście tradycyjnie, że to nie sprawa pani od kredyty (w sumie nikogo) i ona tym się nie zajmuje, a ja na to, że ktoś musi, bo ciągle słyszę, że to nie moje obowiązki, a jak nie dostanę odpowiedzi, to kieruję sprawę do sądu i słysze, że nie mam podstaw. Ciśnienie mi podskoczyło, ale całkiem spokojnie mówię, że bank ma prawo interpretować umowę tak jak chce, a ja mam prawo robić z tym to, co uznaję za słuszne. a do wiadomości pani, bo może nie wie, ale sam fak, że nie otrzymałam odpowiedzi w ciągu przewidzianych 14 dni na moje pismo jest wystarczający, żebym złożyła sprawę do Trybunału Arbitrażowego i w ciągu 60 dni otrzymała wyrok z czym oczywiście nie omieszkam udać się do sądu. Pani spasowała. ale to nie koniec. Dostalam formularz do wypełnienia, w którym było napisane, że drugi raz pobiorą opłatę za kontrol inwestycji i na to akurat przyszedł mój mąż i poszło, bo jak się okazalo oni innych formulaży nie mają, a nie można na tym dać żadnej adnotacji. Godzinę spędziliśmy w banku i skończyło się rozmową z dyrektorem oddziału, a cały bank i klienci patrzyli na nas. Nie znosze takich rzeczy, ale cóż. Raptem okazało się, że wszystko można załatwić i znalazła się odpowiedź na reklamację i raptem gotowi byli za darmo zrobic kolejna wycenę i wypłacic wszystko tak jak chcemy. Ręce opadają. Oczywiście zaznaczyłam, ze ja nie jestem moim mężem i nie mam najmniejszego zamiaru czekać wieczność na kontak, dzownić, przychodzić i po prostu jeśli do czwartku nie dostanę odpowiedzi na piśmie, to kieruję sprawę do Trybunału Arbirażowego. Zresztą nie omieszkałam wspomnieć o tym, że o kontak prosł maż już we wtorek, potem w czwartek i piątek i przez cały tydzien ani jedna osoba nie znalazła czasu. Oczywiście jest to jawne lekceważenie mnie jako klienta, ale skoro już się pofatygowałam do tej Instytucji to tylko raz. A umowę z developerem, to Pan łaskawy Dyrektor sobie wyobraża, że podpiszę, i tu proszę wybaczyć za eufemizm "na gębę", bo oczywiście developerowi wystarczy moje słowo, że pani z Banku dzwoniła. I jeszcze wróciłam do cofającej się inwestycji, bo przeciez wypłacając pierwszą transzę miała takie i takie zaawansowanie, a po kontrolii cofnęła się i to o 10%. Ach długo by pisać. Mój mąż się awanturowała i darł, a ja na spokojnie. Efekt osobista fatyga dyrektora i w końcu coś się ruszyło. Najlepszy był tekst dyrektora - alez są Państwo mile widzianymi klientami w naszym Banku, oczywiście mój M, że niemile, a ja w śmiech i mówię, że ten bank tez bardzo lubię, a kontak z profesjonalistami jest samą przyjemnością..
ale najwazniejsze, że coś się rusza.
JA na mikołajki kupię mojemu M jakiś drobiazg, a pod choinkę kupujemy szklany stolik pod tv. taki mocno modern, tak więc tysiąc poleci i nic więcej nie kupimy.
Anitko cały czas tak próbuję, ale Amelia nie je mięsa. Ech. Może to się zmieni z czasem.