20 mar 2008, 08:59
Cześć laski :)
co do wczorajszego usg... wkleję Wam post, który napisałam na Upragnionym maleństwie, bo sporo tego jest, nie gniewajcie się:
No więc tak - generalnie wczoraj nie było miło - weszliśmy z Panem do gabinetu (nie będe już opisywała jak nas odsyłali z Izby przyjęć prosto do pokoju, gdzie robią usg i z powrotem i tak w kółko...), to pani dr (dosyć młoda, może troszkę po 30-tce) pyta chłopaka-studenta, czy ma ochotę mnie "pomierzyć..." On mówi, że bardzo chętnie, kładę się na tej leżance, odsłaniam brzuchol, mój Pan siada obok na stołeczku, student smaruje mi brzuch cieplutkim żelikiem i przykłada sondę... Monitor oczywiście nie jest odwrócony w moją stronę, bo i po co, nie...??
Student nas bada, ja nic nie widzę, a do tego nie mówi słowa!!!! Pan robi do mnie jakieś dziwne miny, studencik bawi się tym sprzętem, co chwila słyszę serduszko maluszka..., a On się nic nie odzywa... Pani dr siedzi w tym czasie przy biurku, wklepuje coś w komputer i co chwila coś mówi do studenta, żeby to sprawdził, tamto... No i generalnie ta pani dr wydawała się miła i fachowa... Studencik tak się nami "bawił" bez słowa ok. 10-15 minut, miałam takiego wkurwa, że głowa mała, ale mówię, dobra - może lepiej niech on mi nic nie mówi, bo może nie wszystko jeszcze wie - oby ta pani dr w końcu do nas podeszła...
No i podeszła w końcu, jak przejęła tą sondę po studenciku, to mało się z bólu nie zesrałam, bo tak mocno mi ją przyciskała do brzucha, że czułam ją prawie na kręgosłupie!!! Najgorzej było jak jeżdziła mi nia po pępku, miałam ochotę krzyczeć!!!
Niestety nie wpadła na to, żeby odwrócić monitor w moją stronę, żebym widziaął cokolwiek, więc taka byłam wkurzona, że miałam ochotę nakopać im obojgu do tyłka!! Poza tym - pani dr ciągle sobie coś gadała pod nosem, broń Boże nie do nas, tylko oczywiście do studencika, bo przecież to chyba nie my jesteśmy głównymi zainteresowanymi
Widze, że Pan wkur**y, ja tak samo, próbuję się wsłuchać w to, co ta lekarka mówi, słyszę co trzecie słowo, i tak nic nie rozumiem, masakra!!!!
Potem pani dr każe mi się położyć na lewym boku, bada, potem na wznak, potem na prawym boku, potem znowu na lewym, nie oddychać, coś mówi do studenta, że dziecko ma czkawkę, potem znowu oddychać, potem znowu na prawy bok i tak setki razy, myślałam, że jajko zniosę, nagimnastykowałam się ze wsze czasy!!!
Brzuch mnie tak bolał, że myślałam, że się popłaczę, i z tej złości, i z bólu, no i w ogóle ze wszystkiego...
I nagle, jakby tego było mało - słyszę jak pani dr coś mówi tym swoim słabiutkim głosiekiem pod nosem, że coś jej się tu nei podoba, coś jest powiększone, cmoka z dezaprobatą, a do nas NIC!!!!!!!!!!
Więc ja już na maksa wkur**na i pytam się, czy coś dzisiaj od niej usłyszymy i czy coś jest nie tak...
Ona znowu tym fachowym słownictwem, generalnie zamysł, że lewa nerka jest nieco powiększona, czy coś tam takiego i że jak ktoś mnie będzie badał znowu za jakiś czas (ok. 30 tc), to żeby zwrócił na te nerki szczególną uwagę... I się zamknęła...
Więc ja już zawał na miejscu, nastraszyła mnie, nic nie wytłumaczyła, tragedia!!!
Widze, że juz się przymierza, żeby zakończyć badanie, więc pytam już zła na maksa i z ironią w głosie: "Przepraszam, czy ja będę miała szansę zobaczyć dzisiaj COKOLWIEK??" No to ona łaskawie odwróciła monitor w moją stronę, i mi tłumaczy, tu jest głowka, tu rączka, tu coś tam - jakbym pierwszy raz widziała swoje dziecko!!! zamiast pokazywać nam na bieżąco podczas badania wszystko to, co pokazywała studentowi, to ona mi głowkę pokazuje, debilka!!! No to ja już oczywiście nie w głowie miałam pytania czy chłopiec czy dziewczynka, bo już mnie to nic nie obchodziło, więc zaczęłam wypytywać o te nerki - no to ona mówi, że to nic groźnego, że może się jeszcze okaże, że to pomyłka, że tylko trzeba obserwować, że i tak w ciąży się z tym nic nie robi, no i piardu, piardu, niby nic, ale oczywiście nas wystraszyła i do tej pory nie wiem czy się bać, czy nie... chociaż trudno w tej sytuacji o tym nie myśleć...
No i mój pan na koniec tylko zapytał czy widać płeć, a ta pani dr zaczęła się śmiać, coś wzdychać i mówi: "nooo tak, jeszcze czy to chłopiec czy dziewczynka..., zapomniałam..."
Ja już chciałam tylko stamtąd wyjść, wszystko mnie bolało i marzyłam tylko o łóżku i o tym, żeby to głupie babsko się myliło co do tych nerek...
No to ona znowu wierci tą sondą, znowu każe mi się kłaść na boku, no i mówi, że dziecko jest źle ułożone, a poza tym ma złączone nózki, więc raczej ciężko...
No, ale pogimnastykowała się trochę i zaglądając, jakby "od dołu" zrobiła nam zbliżenie na okolice krocza i mói razem z tym studentem równocześnie, że raczej dziewczynka, bo nic tam między nóżkami nie widać... Powiedziała, że na 80% córcia...
szczerze mówiąc, nic mnie to wtedy nie obchodziło i jakoś mnie to nie ucieszyło specjalnie... myślałam tylko o tych nerkach i o wyjściu stamtąd...
Wyniki mają byc do odbioru już dzisiaj, ale ja pewnie i tak się z nich nic nie dowiem, więc nawet nie jadę ich odebrać, tylko jak pojadę na wizytę do swojej gin 1 kwietnia, to wtedy po nie pójdę.
Wyszliśmy stamtąd, byłam zła jak osa, wyciągnęłam z torby opis poprzedniego badania sprzed 2 tygodni (tego prywatnego usg), żeby sprawdzić czy coś tam jest o tych nerkach - no i jest - "nerki płodu o prawidłowej echogeniczności i położeniu z nieposzerzonymi miedniczkami" - więc nie wiem czy teraz się miedniczki poszerzyły (jeśli w ogóle chodzi o miedniczki, bo tego tez nie wiem...), czy prywatnie gin czegoś nie zauważył, czy pani dr się coś pomyliło...
Eeehh, generalnie - nie wspominam wizyty miło i na szczęscie nie mam już w szpitalu żadnego usg, więc jeśli w ogóle wytrzymam do 30 tc z tym niepokojem, to pójdę na usg prywatnie, zapłacę kasę, ale przynajmniej nikt nie będzie mnie tak traktował... Lekarz jest cudowny, wszystko pokazuje na monitorze, tłumaczy, podaje normy, mówi głośno i wyraźnie, ja nie musze zadawać żadnych pytań... A do tego mam przed sobą wiszący na ścianie tv plazmowy i nie muszę się prosić, żeby cokolwiek zobaczyć i skręcić sobie karku, żeby zapuścic żurawia do monitora lekarza!!!!!!!!!!!
No, tak więc tyle, generalnie tylko strachu się najadłam, ryczeć mi się chciało, cieszę się baaardzo z córeczki, ale nie chce się nastawiać też na tę płeć, bo może ta pani dr ze studencikiem się pomyliła...