Urodziłam 12 listopada, ale to była na prawde długa droga, biorąc pod uwage wszystkie okoliczności..
Napjpierw przez cały pstatni trymestr robiłam wszystko żeby nie urodzić, Jaś bardzo spieszył się na świat, wiec od 28tc leżałam plackiem, łykałam fenoterol w zastraszających ilościach (nawet po 8 szt. dziennie więc miałam niezłe jazdy zanim się przyzwyczaiłam..) co jakiś czas pojawiałam się na moim oddziale, właściwie czułam się jak u siebie w domu, z większością położnych byłam po imieniu, żartowałam z lekarzami, nauczyłam się obsługiwać KTG.. Na wizyty do ginki chodziłam co tydzień, oczywiście między pbytami w szpitalu.. Na ostatniej wizycie dowiedziałam się dwóch rzeczy.. że mam rozwarcie na prawie 4 palce (w 36tc) i że dostaje kolejne skierowanie na mój oddział, bo mam duże obrzęki i troche wysokie ciśnienie, więc pomarudziłam i obiecałam zjawić się tam tego samego dnia.. Zbadali mnie i położyli na sali.. wtedy jeszcze jak na złość miałam porażony nerw twarzowy z lewej strony więc wyglądałam jak Qazimodo
)
Oczywiście już następnego dnia marudziłam na obchodzie, że chcę do domu.. ale musiałam odlerzeć regulaminowe 3 doby.. czwartego dnia kategorycznie chciałam do domu, ale lekarz mnie uświadomił, że on ma tylko dyżury i nic nie może, więc czekałam nadal, oczywiście nie czułam żadnych skórczy, w międzyczasie przyszła porzegnać się moja ginka, bo właśnie szła na urlop i wracała 29 listopada, dzień po planowanym terminie.. przyszła i zapytała dlaczego jeszcze nie urodziłam (myślałam, że mnie trafi ze złości, że sie nic nie dzieje), moja ginka poszła, a ja cierpliwie czekałam na wizyte i doczekałam się ordynatorki.. Kobieta jak mnie zobaczyła to pierwsze co powiedziała.. "Pan Aniu tylko prosze nie kombinować z wyjściem do domu, nogdzie pani nie idzie do 12 listopada, wtedy panią zbadam i zdecyduje co i jak..
No więc czekałam cierpliwie jeszcze 4 dni na badanie.. a we środe rano pierwsza byłam gotowa do badania
Poszłam i okazało się, że nie idę do domu, tylko na porodówke, bo pęcherz płodowy mam prawie na wierzchu, i jak jeszcze troche pochodze to główka Jasia mi sama wyskoczy.. troche się zdziwiłam, bo nie czułam specjalnych skórczy, były takie jak zwykle od 3 miesięcy..
Zadzwoniłam najpierw do P że ide rodzić, a on akurat wtedy oddawał autko do naprawy, całe szczęście w tej samej miejscowości co szpital.. Póżniej do mamy, że dzisiaj będzie babcią.. spakowałam się, wziełam prysznic, dostałam seksi koszulke i na porodówke..
Trafiłam na rewelacyjną położną, wszystko mi wytłumaczyła (ja coś tam wiedziałam, ale nie chodziłam do szkoły rodzenia ze względu na możliwy wcześniejszy poród) więc sluchałam prawie z otwartą buzią.. Podłączyłą mi oksytocyne i zaczełam czuć skurcze, ale takie mocniejsze, chociaż nie bolały za bardzo.. Pamiętam była 10.20 jak położyłam się na łóżko i podłączyła mi KTG, zbadała.. tak mnie zmolestowała że zrobiło się prawie 8cm, na badaniu po wizycie miałam ledwo 5.. skórcze stawały się coraz mocniejsze, co chwila ktoś dzwonił.. koleżanka zapytała czy moge rozmawiać, a ja jej przez zęby, że nie bo właśnie rodze i odezwe się jak skończe.. P co chwila pisał smsy, a ja tylko czytałam, ie byłam w stanie odpisać.. napisałam tylko, żeby nie wchodził na sale, bo nie chcę żeby widział mnie w takim stanie, mimo że wcześniej bardzo zależało mi na tym, żeby był ze mną, a on nie bardzo chciał.. więc cierpliwie czekał pod drzwiami.. Co chwile ktoś przychodził i mnie badał, położna przebiła mi pęcherz i wody odeszły..Bardzo dziwne uczucie, myślałam że to wygląda zupełnie inaczej..
W końcu poprosiłam o środki przeciwbólowe i czy moge zejść z fotela bo cały czas leżałam pod KTG, położna uświadomiła mnie że każda z propozycji odpada, bo raz mam już rozwarcie na 10 palców i z fotela mnie nie puści bo urodze na podłodze i że za późno na coś przeciwbólowego, bo pełne rozwarcie..była 11.20 Zażartowała, że do obiadu urodze.. Modliłam się w duchu żeby to się jak najszybciej skończyło, bo zaczynał mnie boleć kręgosłup, po za tym od dwóch godzin w tej samej pozycji, myślałam że się przekręce z bólu, o dziwo nie jęczałam tylko zaciskałam zęby:-D telefon dzwonił jak wściekły co chwila smsy..
Po chwili moja położna zaczeła się troche dziwniej zachowywać, kazała troche poprzeć, pierwszy raz nie bardzo wyszedł, bo zatrzymałam powietrze w ustach i wyglądałam jak świnka z policzkami pełnymi powietrza, następnym razem było lepiej.. ale ona znów wyszła i przyprowadziła z sobą oddziałową.. wsadziła mi ręke między nogi, popatrzyły na siebie i wyszła.. Wróciła z ordynatorką, ona znów mnie zbadała, popatrzyła na KTG i zaczeła przebąkiwać coś ozaklinwanej główce, kazała przeć, a ona coś macała ręką.. chwile później przyszedł kolejny lekarz, znów mnie zbadał i zaczeli już głośn rozmawiać o tym, że dziecko zaklinowało się o którąś z kości i nie może zejść do kanału, że tętno zaczyna mu skakać i że może trzeba będzie zrobić CC, sluchałam wijąc się z bólu i czekałam co dalej będzie, znów kazali przeć i po badaniu stwierdzili, że jednak będzie CC, jak ja się ucieszyłam.. myślałam tylko o tym żeby przestało boleć, bo skórcze przeszły w krzyżowe.. Wytłumaczyli mo co się dzieje, że główka się zaklinowała i sama raczej nie urodze, że Jasiowi tętno skacze, słuchałam lekko otępiała z bólu, zapytali czy wyrażam zgode.. zgodziłam się.. dali mi jakiś dokument do podpisania, podpisałam.. ręka drżała mi z bólu i właściwie myślałam tylko o tym, że za chwile przestanie mnie boleć.. skórcze miałam mniej więcej co 2-3 minuty..
Chwile później pojawiła się znow moja położna, założyła mi wemflon, ogoliła, założyła cewnik, chwile póżniej przyjechała z wózkiem, położyłam się na boku i czekałam.. przewozili mnie na blok operacyjny, kontem oka widziałam, że P czeka tzn Jego nie widziałam, tylko torbe z rzeczami Bąbla i Jego bezrękawnik..
Chwile póżniej byłam już na bloku, anestezjolog zapytała czy zgadzam się na ZZO zgodziłam się, bo chicłam być świadoma tego co się ze mną dzieje.. Była 13.14 leżałam na wprost wielkiego zegara i obserwowałam..anestezjolog wkłuła się zapierwszym razem i po chwili poczułam ulge i taką specyficzną błogość, nagle stało mi się wszystko jedno i poczułam, że nie mam nóg.. położyli mnie na stole, podłczali jakieś kabelki, a ja obserwowałam wszystko dokładnie w lampach, odbijało się dokładnie.. widziałam jak smarują mi brzuch jakimś pomarańczowym świństwem, rozcinają go, wkładają haki, jak wyjmują Jasia, słyszałam jak zaczął płakać.. w międzyczasie rozmawiałam z lekarzem o tym co zjedlibyśmy na obiad, oboje byliśmy głodni;-) o 13.37 urodził się Jaś zapłakał i gdzieś go zabrali.. myślałam że najpierw okarzą go mi..po chwili przyszła położna i powiedziała że syn, a ja jej że wiem o tym od 14tc, mogłam go przytulić i gdzież z nim poszła, a lekarz zajął się zszywaniem mnie, więc znów zjełam się obserwowaniem tego co robi i nagle zrobiło mi się bardzo zimno dostałam drgawek..Podobno to normalne, chociaż nie myślałam, że będą aż takie silne.. Lekarz mnie pozszywał i przeniesiono mnie na sale wybudzeń, cholernie się trzęsłam z zimna.. odczekałam godzine i przenieśli mnie na moją sale.. Troche dziwnie puszczało znieczulenie, bo od brzucha, zamiast od nóg i w pewnym momęcie zaczełam się bać że coś mi uszkodzili..
Jak przewozili mnie na moją sale, to P czekał, słyszałam jak krzyczy jakieś dziecko, jak się okazało to moje:) położna pomogła mi się przenieść na łóżko, dała jeszcze 2 koce, a P pojechał po Jasia na oddział noworodków, siedzieliśmy chwile tylko we troje, a chwile przed 16 przyjechali moi rodzice i siostra.
Byłam taka oszołomiona, że nie wiele pamiętam z tego co było póżniej.. koło 18 poszli rodzice, P został jeszcze chwilke, później przyszła położna i zabrala Jasia do kąpieli, przyniosła go jeszcze na chwile i zabrała na noc, a ja zasnełam.. Obudziłam się rano koło 6 przyszła położna, pomogła mi się wykąpać, dała leki, podłączyła kolejne kroplówki, a koło 8 przyjechał Synuś i już ze mną został..
Wyszliśmy po 5dniach, oboje zdrowi i szczęśliwi.. Teraz się z tego śmieje, ale od początku ciąży czułam, że urodze przez CC i sprawdziło się