hej!
tak nosiłam się z zamiarem opisu swojego porodu i nie mogłam się zebrać a tu już prawie czternaście miesięcy minęło...teraz zaczęłam jakoś tęsknić za tym dniem...za tym oczekiwaniem i wyjątkowością...
4 czerwca 2008 roku poszłam na zaplanowaną wizytę do gina.przed wizytą zrobiłam KTG ,którego wynik nie spodobał się lekarzowi.wypisał mi skierowanie na patologię ciąży i kazał jechać do szpitala.
pojechaliśmy po 15 na oddział,podłączyli mnie znowu do KTG (wyszło nieźle) i przygotowali łóżko na oddziale.my z mężem oczywiście wściekli bo do terminu jeszcze tydzień więc pewnie mnie potrzymają do terminu jak nic się nie będzie działo albo nawet dłużej
nie cierpię szpitali a jeszcze mam leżeć bezczynnie
no ale ledwo siadłam na łóżku,przyleciała położna że lekarz raczył przyjść z drugiego oddziału i chce mnie zbadać.no dobra to ja tyłek w troki i taszczę swój wielki brzuchol do gabinetu.gin szpera,szpera po czym pyta:
-chce pani dzisiaj rodzić?
łłłłooo Jezu,już?teraz?zaraz?ja się psychicznie jeszcze nie przygotowałam
ale mówię TAK bo co tu będę bez sensu leżeć
-ma pani 4 cm rozwarcia,to damy oxy i jak trochę się zwiększy to przebijemy pęcherz i szybko urodzimy.
na to ja:
-panie doktorze,rodzić to będę ja a pan to może się co najwyżej poprzyglądać
mąż oczywiście się cieszy że to już (cwaniak bo to nie jego będzie bolało
)
idziemy na trakt (całe szczęście pusto,żadnej rodzącej
) kładę się na łóżko,podłączają KTG,zakładają wenflon i już leci oxytocyna.spodziewam się skurczów od razu bo tak było przy poprzednim porodzie a tu guzik
nic się nie dzieje.no i co?tak będę leżeć przez całą noc?nie wiem dlaczego ale jakoś mi się śpieszyło
siedzimy sobie,gadamy (tzn.ja leżę
),śmiejemy się i czekamy na rozwój sytuacji.
wchodzi lekarz.
-pani Olu,proszę podkręcić pompę bo oni zamiast rodzić to się śmieją.
no i pani Ola sru,pompę podkręciła ale i tak nic to nie dało.ok 19.30 przyszedł znowu gin i stwierdził że rozwarcie nie postępuje więc przebił mi pęcherz płodowy.
no i jak ruszyło to myślałam że padnę (co ja piszę i tak przecież leżałam bo nie miałam siły wstać takie te skurcze były mocne i częste).położna namawiała mnie żebym pochodziła,poruszała się a ja za Chiny nie chciałam,skuliłam się na łóżku i tak mi było dobrze (oczywiście jak na tą sytuację
)
o 20.05 kazałam mężowi zawołać położną bo zaczęły się skurcze parte.a ona do mnie żebym się jeszcze powstrzymała bo jest 8 cm a musi być 10.no weź się powstrzymaj
więc dała mi jakiś zastrzyk i kazała przeć.jeju!bolało mnie jak jasna cholera,myślałam że mnie rozerwie w środku tak się to dziecię pchało
i o 20.20 położyli na mnie Nadię a ona na dzień dobry zrobiła mi kupkę na mój zmaltretowany brzuch
ale co tam,nareszcie jest!tak na nią czekałam
co było potem to już inna bajka,bo lekarzowi nie spodobało się że za dużo krwawię więc mimo że łożysko było kompletne to jemu ubzdurało się żeby mnie wyłyżeczkować
na żywca.ból był okropny więc się kręciłam a on darł na mnie japę żebym się nie ruszała.focha miał jakby nie rozumiał że nie robi mi masażu stóp tylko grzebie mi w obolałej macicy
jakoś to przetrwałam (bo nie miałam wyjścia) ale później jak powiedział ze skończył to mu odparowałam:no i dobrze,już nie będę musiała na pana patrzeć
nie było chyba tak źle ale następne dziecko rodzi mąż,tak się umówiliśmy