Hej
To ja opiszę i swój drugi poród. Chodziłam sobie z dużym brzuchem, było już po terminie. W czwartek w dzień terminu poszłam do gina, ten, mi mówi że rozwarcie na 1 cm, ale u wieloródki macica nie przygotowywuję się dużo wcześniej tylko przed samym porodem, ale i tak załamka bo nie wiadomo kiedy się zacznie. Dał mi jeszcze skierowanie na badania mocz i przeciwciała. W piątek nie chciało mi się robić tych badani więc w poniedziałek rano zawiozłam córę do szkoły i pojechałam na badania. Myślę sobie tak - jak dziś urodzę to się wnerwię bo 46 zł na badania wydałam. Przyjechałam do domu, czekała już na mnie koleżanka. Kupiła wielkie jagodzianki do kawy, zjadłam ją oczywiście. Poszłam do kibelka a tam coś mi się sączy. Mówię do niej może byś mnie zawiozła do szpitala bo dziś dyżuruje mój gin. Niech mnie zbada i zobaczy. Ona do mnie ty bierz już torbę bo na pewno Cię nie wypuszczą. I tak zrobiłam. Wjechałyśmy na odział aby lekarza poszukać, a położna szła i pyta się co się dzieje, ja jej mówię że chyba wody mi się sączą. Ona chciała wkładkę zobaczyć mówię, że nie mam bo w domu braki, jakby nie patrzył 9 miesięcy nie były mi potrzebne. Kazała mi sie na oddział przyjąć, ale akurat zadzwonił gin i ona mówi, że jest taka i taka pacjętka, powiedział, że mnie zbada. Zbadał mnie i mówi że się sączą, położna do niego panie doktorze trzeba większą dziurkę zrobić tej pani, a ja mówię że nie wiem co pan mąż na tą większą dziurkę powie, aż położna zaczęła się strasznie śmiać. Wyjęli sprzęty światełka i chcieli mi przebić pęcherz płodowy, ale się nie udało bo główka malutkiej strasznie napierała. Lekarz mówi do mnie przyjmuj się na odział. Więc poszłam i na izbie przyjęć jak już koszulę założyłam to wody zaczęły mi chlustać. To ja telefon do męża że rodzę niech się śpieszy, a on w innym mieście pracuje, krzyczy do mnie nic nie słyszę nic nie słyszę. O jak mnie wnerwił. Pojechałam na górę od razu na porodówkę. Położna podłączyła mi KTG skurcze miałam co 5 min. Zrobiła mi lewatywę jak już brałam po niej prysznic to skurcze miałam co 1 min. Na porodówce znów tel od męża że jak dojść do mnie. Mówię mu że ja po niego już nie wyjdę niech się kogoś dopyta. Mówiłam mu tylko z windy jak wyjdziesz to w lewo, potem w lewo, prawo i prawo ale nie wiem czy coś zrozumiał
Salowe sobie weszły i podziwiały jak super firanki są powieszone. Myślę sobie ki kot, ja tu mocne skurcze mam a one sobie włażą i robią co chcą. Mąż w końcu dotarł. Był przy moich 2 skurczach trzeci był party no i położna położyła mnie już na łóżku i kazała przeć. Myślę sobie o k..... jak to boli, w mordę ja nie rodzę.... ale zaraz sobie uświadomiłam, że tylko sprawę przedłużam więc się zebrałam w sobie i po 5 min. Hania już była na świecie
Taka cieplutka i mięciutka, kochana moja. Mąż przeciął pępowinę. Był aż blady
i strasznie zachwycony córeczką. Cały poród trwał 2.50 min. Najgorsze było szycie. Sama popękałam, dwa znieczulenia nic nie pomogły. Przy szyciu się darłam, przy rodzeniu wcale. Podczas całego szycia miałam małą na rękach, położna kazał mi ją trzymać jak mówię do męża potrzymaj ją to ona , że nie. Chodziło jej o to że jak mam ją na rękach to się nie wirgam i dam się zszyć. Cwana bestia z tej kobitki, gdyby nie to to bym chyba zacisnęła nogi.