To i ja podzielę się wrażeniami z porodu, w prawdzie trochę archiwalne (19.12.2009), ale mnie się wydaje, jakby to było wczoraj
18 grudnia przed 7 rano obudziło mnie odejście wód płodowych. Nie było to jakieś powalające chluśnięcie, ale troszkę zalałam podłogę i łóżko zanim się zgramoliłam
jak się ogarnęłam trochę, to zadzwoniłam na porodówkę i położna poleciła przyjechać do szpitala, ale bez jakiegoś większego pośpiechu i obserwować swój organizm. Jak jeszcze byłam w domu, to miałam jakieś tam lekkie skurcze, ale nieregularne. W końcu z tej niecierpliwości pogoniłam męża żeby mnie zawiózł do szpitala, bo sam musiał jechać do pracy. No i tam się zaczęło... Już na izbie przyjęć miałam ochotę się cofnąć, jakaś taka nieprzyjemna baba tam była, od razu ochrzan dostałam za to, że torbę w aucie zostawiłam, później też była taka opryskliwa, jakby była tam za karę... trwało to wszystko strasznie długo, bo w szpitalu byliśmy już o 11-tej, a na porodówce byłam dopiero o 15-tej. Zrobili mi KTG i USG (wg niego Niuńka ważyła 3700, a jej kość udowa nie mieściła się w kadrze
). No i leżałam na sali przedporodowej z taką dziewczyną, która męczyła się już od poprzedniego wieczoru (a tak samo jak u mnie, odeszły jej najpierw wody płodowe). Tak na nią patrzyłam, jak się z bólu wiła i błagała o środki przeciwbólowe. Pierwsza myśl, że chyba trochę przesadza
O 17-tej u mnie się pojawiły od razu regularne skurcze, co 3 minuty, później 4-5 min. To była jakaś masakra, ale dawałam jakoś radę i w ciszy i spokoju czekałam na rozwój wydarzeń
zbadali mnie w międzyczasie i miałam już rozwarcie na 4,5 cm, ale położna powiedziała, że przede mną jeszcze długa droga. Ona się upierała, że urodzę dopiero w sobotę popołudniu, a ja jej mówiłam, że w nocy, więc się założyłyśmy o sernik
tak koło 23 zauważyłam, że mam śluz podbarwiony na zielono... więc od razu poszłam do położnej, a ona na to, że to normalne i żebym nie przesadzała, bo do porodu jeszcze daleko. Zaufałam jej i poszłam na salę dalej się męczyć. Około 1 miałam wrażenie, że zaczęły mi się parte skurcze, a znów położna powiedziała (bez badania, że to niemożliwe). Po tym wzięli na badanie moją sąsiadkę i jeszcze taką jedną dziewczynę i okazało się, że mają już 6 cm rozwarcia i wzięli je na ta właściwa porodówkę. Ja już miałam serdecznie dość tych skurczy i wręcz zażądałam badania. Położna pokręciła nosem, ale wzięła mnie. Podczas badania w jej oczach widzę przerażenie... mówi, że już wód nie ma w ogóle i rozwarcie na 8,5 cm. I do mnie z pretensjami, dlaczego nie powiedziałam, że to zielone wody mi odchodzą (to była ta sama, której zgłosiłam ten zielony śluz ). No to jej powiedziałam, że to jest jej zadaniem sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, że rodzę pierwszy raz i nie muszę wszystkiego wiedzieć... Od razu wzięła mnie inna położna na porodówkę, nawet mi się spakować nie kazała, bo już nie było czasu. Szybko (między bólami) zadzwoniłam po męża (to było koło 3:20). Mąż przyjechał dosłownie na ostatnie 10 min. A nie zdążyłby w ogóle, gdyby nie to, że trochę powstrzymywałam parcie (oczywiście pod kontrolą położnej), choć było to nie lada wyzwaniem. No i o 4:05 wyskoczyła moja Niuńka. To było cudowne
Rafał też był w siódmym niebie, nawet przeciął pępowinę, mimo, że zarzekał się, że tego nie zrobi. Na szczęście, mimo olewacyjnego podejścia, udało się urodzić zdrową i silną dziewczynkę. Później jeszcze ta położna od zielonych wód przyszła do mnie i się przede mną tłumaczyła. Normalnie szok. A żeby było śmieszniej, to te 2 dziewczyny, które wzięli na porodówkę przede mną, urodziły po mnie... Po wszystkim czułam się jakbym mogła góry przenosić, energia mnie rozpierała, ale jak wstałam z łóżka zakręciło mi się w głowie, także to uczucie chyba napędzone przez szczęście, że mamy zdrową śliczną i dużą dziewczynkę. Wiki ważyła 3950g i mierzyła 55, dostała 10/10pkt
Ogólnie miło wspominam poród, choć oczywiście mam zastrzeżenia do opieki.
Mogę też powiedzieć, że najgorszy jest pierwszy etap rozwierania szyjki, ale do przeżycia, sam poród i parcie, to pikuś