ehh, no tak. Pierwszy porod mialam dlugi, bolesny i w dziadowskim szpitalu, po wszystkim mowilam, ze gdyby nie to, ze kazdy porod jest inny, a drugi podobno powinien byc latwiejszy to bym sie juz nie zdecydowala wiecej na ciaze ze strachu przed porodem-wydawalo mi sie, ze mialam ciezko
HA!
Tym razem termin mialam wyznaczony na 7.04, mialam wielgachny brzuch i bylo mi bardzo ciezko, czekalam wiec z utesknieniem i bylam na prawde dobrze nastawiona do porodu zwlaszcza, ze tym razem mial sie odbyc w niemczech... Byl juz 8.04, rowno 3.42 kiedy poczulam pierwszy skurcz-nie byl silny, ponadto miewalam juz od jakiegos czasu wieczorami skurcze, a jednak to byl ten charakterystyczny bol-wiedzialam, ze beda kolejne, ale pomyslalam, ze nie ma glupich-ide spac!
budzily mnie kolejne skurcze, co 7-13 minut, zerkalam tylko kontrolnie na telefon... od 6 juz nie moglam spac, ale jeszcze sie przewalalam po lozku, a o 7 wstalam, bo kolejne skurcze wymagaly postekiwania, a nie chcialam moich chlopakow pobudzic, wiec dopakowalam torbe i poszlam pod prysznic, moj maz o 8 wstal do pracy i zdziwiony pyta co robie w kuchni o tej godzinie
wiec mu oznajmilam, ze bedziemy dzisiaj rodzic i zeby szedl do pracy odwolac klientow
postanowilam sobie siedziec w domu dopoki mnie instynkt nie pchnie do szpitala, bo ostatnio popelnilam blad pierworodki i spedzilam w szpitalu znacznie wiecej czasu niz bym sobie zyczyla...
skurcze mialam juz bardzo bolesne, ale wciaz nieregularne, kucalam sobie przy meblach w mieszkaniu i krecilam pupa, Gabriel byl bardzo dzielny, glaskal mnie po brzuchu i mowil, ze mame boli, bo Pola chce wyjsc
zanim ostatecznie postanowilam, ze jedziemy poszlam do lozka sie polozyc na chwile, Kuba sie ze mnie smial, ze to takie zwierzece, ze do legowiska przyszlam
z domu wyszlismy kolo 13.20...
W informacji pytalam ktoredy na porodowke i skurcz mnie zlapal, wiec mnie na wozku inwalidzkim odprowadzili na gore
jako, ze moj niemiecki nie jest najlepszy-w kazdym razie mysle, ze nie na tyle, zebym w bolu i nerwach mogla z polozna konwersowac, wiec od razu spytalam czy ktos tu mowi po angielsku, zrobilo sie zamieszanie, az nagle zobaczylym polskie nazwisko na plakietce i spytalam poloznej czy moze po Polsku mowi
az mnie usciskala, alez bylam szczesliwa-kamien z serca
po badaniu i ktg mialam 4cm, usg pokazalo, ze niby dzisdzia w przedziale 3.5-3.8kg-pestka, pomyslalam! pani zaprowadzila nas na sale porodowa-wlasciwie to jak pokoj w hotelu, wlasna ubikacja, prysznic, wanna do rodzenia i wszelkie sprzety... chlopcy siedzieli ze mna do 16, musieli jechac, bo Gabriel zglodnial, do tego czasu serio dobrze wszystko znosilam, polozna po ich wyjsciu zrobila mi ktg i mnie zbadala, okazalo sie, mam juz 8cm, w ogole ja sie poskarzyam, ze mam niska odpornosc na bol, a polozna na to, ze chyba zartuje, ze jej tam skali brakuje, a ja sobie spokojnie, elegancko oddycham
ale jest psikus, bo malutka jest bardzo wysoko i wcale jej sie nie spieszy do porodu, polozna wiec wpadla na pomysl, ze przebije mi worek owodniowy to dzidzi bedzie latwiej sie zsunac... i zaczelo sie
chryste co za bole mnie dopadly, myslalam, ze bede po scianach chodzic, a dzidzia ani drgnela
nagle sie uregulowaly do 3 minut, byly dlugie i nic w ten porod nie wnosily, bo mala ciagle byla wysoko, poniewaz chcialam chodzic w tych bolach, wiec polozna mnie podpiela pod bezprzewodowe ktg-cholera tyle bolu mi narobila, serio mialam ochote ja kopnac w twarz, nie ostatni raz z reszta w czasie tego porodu... zgodzilam sie, zeby studentka byla przy porodzie i mi sie przydala, bo smarowala mi plecy jakimis pachnacymi olejkami, choc nie mialam boli kzyzowach, ale i tak bylo milo
probowalam kazdej pozycji na kazdym sprzecie i nic nie pomagalo, umeczylam sie na maxa, pelne rozwarcie, wszystko gotowe, a dziecko wysoko... na prawde czulam sie jak zwierze, bo sie tam tarzalam po podlodze, ocieralam sie o krzeslo, podskakiwalam i robilam rozne dziwne rzeczy, a dzidzia na to jak na lato... w koncu bylam taka wycienczona, ze wdrapalam sie na lozko porodowe-takie wielkie kolo, zlamane w pol, na czesci oparcia poducha, a nad lozkiem taka chusta jak do noszenia dzieci powiazana w suply i to ona byla mi towarzyszem az do konca... przysypialam miedzy skurczami, na chworaka z wypietym tylkiem, a jak mnie skurcz lapal to chwytalam ta chuste i ciagnelam w dol-kolejne 2 dni nie mialam sily podniesc do gory telefonu, bo mialam od tego tarmoszenia chusty straszne zakwasy w calych ramionych i rekach... zwykle oddychanie juz nie pomagalo, wiec ziajalam-tak to nazywala polozna... kuba do mnie zadzwonil spytac jak idzie, jak mu zaczelam mowic, ze juz nie moge, ze jestem taka wyczerpana i nagle skurczu dostalam i zaczelam mu wyc w sluchawke to sie biedny poplakal
i tak 2 godziny na tych kolanach w bezcelowych skurczach...
glowa Poli sie o szyjke macicy zaczepila-polozna podsumowala, ze ewidentnie jest wieksza niz mi na usg powiedzieli... w koncu zakasala rekawy, kazala mi sie obrocic na plecy-boze, nawet to bolalo jak cholera, spytala oczywiscie, czy chce probowac sama, czy robimy na brutala
tak, tak! zrobmy to!
wepchala we mnie reke, odciagnela ta szyjke-to tutaj mialam ochote ja kopnac po raz kolejny... i w czasie skurczu kazala przec...
tyle to trwalo, nie wiem ile tych skurczy bylo, ale glowka wskoczyla we wlasciwe miejsce, parlam i parlam w nieskonczonosc, zeby ja wepchac w kanal rodny, mimo wszystko wiedzialam, ze te meki zblizaja sie ku koncowi, wiec wstapily we mnie nowe sily, bo w czasie tego kleczenia-serio nigdy do tego czasu nie czulam takiego wyczerpania i rezygnacji...
polozna sie zaczela krzatac i dzwonic po lekarza, wiec wiedzialam, ze to juz za chwile
ta chwile okazala sie odsc wzgledna
Pola miala duza glowe, parlam ta glowe w nieskonczonosc, to uczucie jak juz pol glowy wyszlo i ten bol miedzy skurczami-bol tego rozciagniecia narzadow...
syczalam z bolu, jak jeden niekonczacy sie skurcz, MASAKRA! jak glowa wyszla, to juz bylam bardzo zadowolona, dopiero wtedy dostalam prawdziwych boli partych i reszte wyparlam w 2 skurczach... poczulam taka wielka ulge, ze to juz po wszystkim, ze sie udalo w koncu... Polunia nie krzyczala, marudzila cos pod nosem, kuba zadzwonil od razu-ot ciekawostka
wsiedli szybko do auta i ruszyli do nas... byla 20.27
Polozyli mi ja na brzuchu, a ona patrzyla na mnie zdegustowana wyraznie
, sama obcielam pepowinke, smialam sie i plakalam jednoczesnie, na koniec zawsze jest taka euforia-powinni zbadac jakiz to hormon takie cuda powoduje
Pola nie rwala sie do cyca-pewnie tez miala dosc po takim porodzie, potrzebowala chwili, ale zaczela zajadac, lypiac na mnie caly czas podejzliwie
w tym szpitalu zostawia sie dziecko na 2h po porodzie z matka-cialo do ciala, ale panie tak staly i patrzyly na nas i nagle sie zaczely licytowac ile wazy
spytaly czy moga na pol minutki tylko ja zabrac i na wage wsadzic
okazalo sie, ze niunia wazyla 4960g
NIESPODZIANKA!
chlopcy za chwile byli na miejscu, przywitali sie z Polcia, posiedzieli z nami chwile i poszli sobie jak nas panie na oddzial wiozly, faktycznie dopiero po 2h zabrali Pole, zeby ja umyc i oporzadzic...
dodam tylko, ze od tego parcia w nieskonczonosc mialam takie wybroczyny na twarzy, ze jak pierwszy raz zobaczylam sie w lustrze to serio sie wystrazylam, az sie za glowe zlapalam, kilka dni tak wygladalam strasznie
To byl dalece ciezszy i bardziej bolesny od pierwszego porod, ale ilez daje dobry szpital i opieka widac wlasnie na takich przykladach, bo i tak ten porod wspominam pozytywnie, nie wynioslam z niego zadnych zlych wspomnien, ostatecznie ciesze sie, ze nie bylo ze mna meza, wydaje mi sie, ze to bylo wiecej niz facet moze zniesc
serio-nigdy tak o tym nie myslalam, ale ten porod byl tak ciezki, ze odszedl mi zal, ze znowu rodze sama, z reszta mialam swietna opieke-nie bylam sama, ani przez chwile...
Przypuszczam, ze po wyslaniu moj post pobije jakies rekordy dlugosci, ale nie potrafilam tego inaczej opisac
wiec brawa dla wytrwalych, ktorzy przeczytaja go w calosci