spaliśmy do 9.15. Pierwszy raz to się zdarzyło
U nas to codzienność. My często ostatnio wstajemy a Kinia śpi do 8,9, a często też do 10. :D
na dwór pranko powiesić
Zazdroszczę, ja po tym Paryżu mam cały kosz na pranie prania, do tego pełniutką wannę, bo nie dość że wszystkie ciuchy jakie wziełam to jeszcze trochę ciuchów po córkach kuzyna, a na polu nie mogę wieszać, bo deszcz i zimno.
Ogólnie wyjazd był bardzo fajny. Mieliśmy przygody z powrotem. Nie wiem czy słyszałyście, ale koło lotniska w Krakowie postawili dźwig i kiedy byliśmy już nad Krakowem poszło ogłoszenie, że musimy krążyć jakieś 15 minut, bo są komplikacje. Po 15 minutach powiedziano nam, że paliwo się kończy, komplikacje dalej są i że musimy awaryjnie lądować w Katowicach. Po wylądowaniu w Katowicach kazali nam nie wysiadać, że zatankują i lecimy do Krakowa. Kinga w międzyczasie zrobiła kupę, a ja już nie miałam pampersa, więc umyłam ją i powkładałam jej chusteczek. Po 15minutach była cała mokra, tyle dobrze, że w podręcznych też miałam ciuchy, więc szperaliśmy i znaleźliśmy, chociaż za duże, ale ważne że w cokolwiek była ubrana, bo tu zimno. Po pół godziny powiedzieli nam, że jednak nie da rady i mamy wysiadać, że odwiozą nas autobusem do Krakowa. Po dotarciu autobusem na lotnisko okazało się, że nie wprowadzili danych do systemu i biegaliśmy po całym lotnisku w poszukiwaniu walizek. Jak już je znaleźliśmy okazalo się, że zbyt szybko tych autobusów nie będzie, więc dzwoniliśmy po naszych żeby przyjechali. Z głodną Kingą, w za dużych ciuchach, zmęczoną i marudzącą , sami głodni czekaliśmy jeszcze 45minut zanim przyjechali nasi. Potem do Chrzanowa, rozpakowywać walizki... koszmar normalnie. Ale już za nami. :)
Dziś robię już rosołek, drugie pranie wyprane, szkoda, że w domu, bo suszy się 2 dni.
a jeszcze zostało z 5-6 prań jak nic...
Dziś jeszcze karkóweczka na obiad i fasolka szparagowa i ziemniaczki.
Kinga po powrocie do domu szalała jak mało kto, tak się cieszyła, że jest w domu, biegała po mieszkaniu, skakała. Też już miała dość tych nowych miejsc, nie dziwie jej się, bo w ciągu wyjazdu spaliśmy w 3 miejscach.
Po przyjeździe od razu poszliśmy zwiedzać, upał niemiłosierny do 45 stopni w słońcu. Przylecieliśmy w niedziele i do środy wychodziliśmy rano, a wracaliśmy wieczór. Kinia była cudownie grzeczna. Jeździła w wózku cały czas, a jak już jej się wózek nudził to troszkę ją ponosiłam i zasypiała i znów do wózka. I do środy spaliśmy w Paryżu.
W środę pojechaliśmy na wieś do Oxalion. Tam trochę poodpoczywaliśmy, pograliśmy z Kamilem w paletki, podjedliśmy malin. I spędziliśmy tam dwie noce. Kinia ładnie spała. :) Wyszalała się tam też za wszystkie czasy.
W piątek wróciliśmy do Paryża, uśpiliśmy Kinie, zostawiliśmy ją mamie i poszliśmy do Luwru i na Szanse lize. Wieczorem było super. :D
Na następny dzień wesele więc przygotowania itd. Potem 1,5 godziny samochodem, ślub cywilny w merostwie, potem ślub kościelny obok który trwał dwie godziny!!! Kinga wytrzymala godzine i 15 minut, potem wyszliśmy już na pole. Potem kolejne 1,5 godziny w samochodzie na wesele. Wesele tam to w ogóle co innego niż u nas.
Najpierw takie "przyjęcie" na polu, sam alkohol i małe przegryzki, bardzo małe takie na wykałaczce przez godzine. Alkohol typu malibu, wisky, brendy itd, Potem małe kanapeczki z surową szynką i serem, potem zaprosili nas na sale, powitanie pary młodej, brak pierwszego tańca, u nich przez pierwszą piosenkę wszyscy stoją i machają chusteczkami białymi. Potem krewetki, mule, ślimaki, surowe mięso i surowa ryba.
Potem podali coś jadalnego!!! Kawałek karkówki, ziemniaczki i fasolkę. Ziemniaczki były zapiekane w serze. I do północy tylko tyle. O północy poszłam z Kinią do hotelu, bo już była zła, a i ja źle sie czułam, bo byłam na antybiotyku osłabiona i jeszcze do tego wypiłam trochę malibu i wina, bo zapomniałam o antybiotyku.
No, ale nic. :P Wszyscy spaliśmy w hotelu, impreza trwała do 5 rano, Kamil z mamą przyszli o 4, wyszaleli się za wszystkie czasy. :) Aha, a muzyka bardziej imprezowa niż weselna.
Na następny dzień śniadanko i spędziliśmy pół dnia przy hotelu, tam pięknie było, łaki, laski, konie...
I wróciliśmy do Paryża. Tam odpoczywaliśmy troszkę, a dla odmiany wtedy mama z ciocią do Luwru poszły.
Na następny dzień zamieszanie no i odlot.
Lot macie opisany.
W tamtą stronę Kinia 10 minut płakała, usnęła, spała prawie do końca i była grzeczna,a do Polski nawet wcale nie płakała.
Marudziła jak już wylądowaliśmy i kazali nam siedzieć w samolocie. Ale tylko troszkę.
Była bardzo dzielna przez ten cały pobyt. :)
Chyba wszystko, sie rozpisałam. :)
Wczoraj jeszcze znaleźliśmy mamy dowód więc pojechaliśmy do Kęt, zjedliśmy obiad, a potem doi Katowic do alergologa. Zleciła nam badania za ponad 300zł.
Trzeba bedzie się wybrać.
W piątek mam ognisko ze studiów, a w sobotę wybieramy się z Kamilem na stadninę pojeździć konno. :)
A teraz idę kończyć obiadek i kłaść Kinie, i będę częściej wpadać na forumka. :)