No Malinka, dzielnie wytrzymałaś, dobrze, że mama była przy Tobie.
To teraz pora na mnie:
W piątek byliśmy na kontrolnym KTG i lekarz stwierdził, że nic się nie dzieje więc następne w środę.. położyłam się spać i około 6 obudziły mnie mocne skurcze, okazało się, że są co 6 minut więc poszłam wziąć ciepłą kąpiel, nic ona jednak nie dała i skurcze nasilały się. Około 8 mąż na dobre się wybudził i odczekaliśmy jeszcze troszkę, zjadłam 2 kanapki, sprawdziłam czy wszystko mam na ewentualne zostanie w szpitalu i pojechaliśmy. Ok 10 byliśmy w szpitalu. Na początek zrobili mi KTG i badanie. Położna stwierdziła "takie skurcze to nie skurcze jeszcze" (wtedy były co 4 minuty, ale słabo się zapisywały), rozwarcie na 2 palce. Lekarka powiedziała, że mam zostać na patologi, bo tylko tam są miejsca, dotarliśmy na salę, przebrałam się i na chwilę podłączyli KTG, znowu skurcze wg tego urządzenia były małe więc kazali czekać. Mówiłam położnej, że okropnie boli mnie krocze i skurcze są inne niż wcześniejsze i prysznic, który mi proponuje nie przynosi ulgi...no ale czekałam...międzyczasie przyszedł na wizytę ordynator (chodziłam do niego przez ostatnie tyg. bo mojej gin nie było), zbadał mnie i powiedział, że rozwarcie jest na 7 cm, a skurcze są mocne i zapytał co ja tu jeszcze robię
Skierowali mnie na trakt porodowy, poczekałam chwilkę i o 12.30 leżałam na sali porodowej z podłączonym KTG (potem już nie wiem jak co się rozkładało czasowo). Praktykantka, która spisywała nasze dane dziwiła się, że przy takim rozwarciu i skurczach żartuję i się śmieję :) Po jakimś czasie podali mi oksytocynę, przy skurczach kucałam, a między nimi mąż masował mi plecy, bo miałam okropne bóle krzyżowe
MASAKRA Wody nie chciały same odejść więc w pewnym momencie położna przebiła. Mąż cały czas był przy mnie i niesamowicie mnie wspierał. Wszyscy dziwili się, że nie krzyczę i nie denerwuję się na wszystkich dookoła, "jakby pani nie rodziła" w pewnym momencie nie miałam już siły, ale jak tylko kazali przeć nie myślałam już o bólu, siły wróciły i skupiłam się na tym by jak najszybciej wypchnąć Maluszka żeby się nie przydusił..o 15.40 przyszedł na świat nasz syn - Antoni :) 3320g i 51 cm. To był najcudowniejszy moment w moim życiu, mąż równie szczęśliwy przeciął pępowinę :)
Niestety musieli mnie naciąć więc mam szwy (jutro jedziemy na zdjęcie), potem mnie szyli, a Ł. był z Antosiem przy ważeniu itd Po 2 godzinach zawieźli nas na oddział, mąż był z nami do 22. Pomógł mi się umyć i ciągle był przy mnie. Nie było tak źle, gdyby nie te plecy to powiedziałabym, że dobrze :)
I wiecie co? MAM 2 NAJWSPANIALSZYCH FACETÓW NA ŚWIECIE - SYNKA I MĘŻA